Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Tu gdzieś są drzwi. Mała wielka eureka i po stresie.
Tu gdzieś są drzwi. Mała wielka eureka i po stresie.
Tu gdzieś są drzwi. Mała wielka eureka i po stresie.
Ebook289 pages3 hours

Tu gdzieś są drzwi. Mała wielka eureka i po stresie.

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

To książka o przynoszeniu ulgi i spokoju duszy udręczonej przez trudne emocje, które często wydają się nie mieć sensu i końca. O oliwie na wzburzone fale, która natychmiast je uspokaja i wycisza. 

 

W formie pełnych ciepła dialogów dwójka dobrych przyjaciół rozplątuje ciasne węzły skomplikowanych uczuć w sytuacjach dnia codziennego, poszukując ich prawdziwego źródła – "gniazda os", od którego wzięły swój początek. Każdy problem jest jak sweter, który udziergała jedna nić – kiedy uda ci się znaleźć jej początek, wystarczy, że ją będziesz ciągnąć aż do końca, a spruje się cały. Tak, tak, to nie rzeczywistość zewnętrzna sprawia, że człowiek czuje się źle, ale jego własne skłębione myśli, które każą mu wierzyć, że jest brzydki, biedny, niekochany i skazany na nędzną egzystencję, a świat i ludzie są mu wrogiem i przeszkodą na drodze do szczęścia.

 

A szczęście jest jak życie – wpycha się i pleni wszędzie tam, gdzie wystarczy, że nikt ani nic mu w tym nie przeszkadza – niczym kwitnący dumnie mlecz w szparze pomiędzy płytkami chodnika. Czasem, aby pozwolić życiu zakwitnąć bujnym kwieciem, w jego najlepszej wersji, wystarczy usunąć cierń tkwiący gdzieś w duszy człowieka, ale aby móc to zrobić, potrzeba najpierw go znaleźć. Jak to zrobić? Gdzie jest początek tego kłębka?

LanguageJęzyk polski
Release dateApr 17, 2024
ISBN9798224784868
Tu gdzieś są drzwi. Mała wielka eureka i po stresie.

Read more from Agnieszka Pareto

Related to Tu gdzieś są drzwi. Mała wielka eureka i po stresie.

Related ebooks

Related categories

Reviews for Tu gdzieś są drzwi. Mała wielka eureka i po stresie.

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Tu gdzieś są drzwi. Mała wielka eureka i po stresie. - Agnieszka Pareto

    Niby mam wszystko, ale nic mnie nie cieszy

    ––––––––

    – Czemu jesteś smutna?

    – Nie wiem. Wiem tylko, że nie powinnam być.

    – Dlaczego?

    – Bo nie mam powodu do smutku.

    – Jak to – nie masz? Skoro jesteś smutna, to najwyraźniej masz. Bez powodu byś nie była.

    – No niby tak, ale zasadniczo powinnam się cieszyć.

    – Czemu powinnaś się cieszyć?

    – Bo mam wszystko, o czym wielu ludzi tylko marzy.

    – No to co? Ale może nie masz tego, co ci daje radość?

    – A co daje?

    – To, czego jeszcze nie masz, najwyraźniej. Albo nie wiesz, że masz.

    – Tylko co to jest?

    – Coś, co czujesz, że ci ją da. I tego szukasz.

    – Ale gdzie to jest?

    – A szukałaś wszędzie?

    – Wszędzie, gdzie myślałam, że znajdę.

    – Ale wszędzie – wszędzie?

    – No, może nie wszędzie, ale nie mam już pomysłu, gdzie jeszcze mogłabym szukać.

    – To co teraz zrobisz?

    – Nie wiem. Mam pustkę w głowie. Ugrzęzłam w jakiejś gęstej smole. Rozglądam się wokół i wszystko wydaje się takie dobre, takie idealne, takie gładkie, a ja jestem w tym wszystkim jakaś niedorobiona. No, mówię ci – powinnam się cieszyć, ale się nie cieszę.

    – To może ta powinność cię uwiera?

    – Może...

    – A skąd wiesz, że powinnaś się cieszyć?

    – Bo mówią, że nic mi nie brakuje do szczęścia.

    – Kto ci to mówi?

    – No, nie wiem... wszyscy...

    – Jacy wszyscy?

    – Noooo... ludzie.

    – Jacy ludzie?

    – No, oglądam zdjęcia na Facebooku, czytam książki o szczęściu, patrzę jak ludzie mają znacznie mniej ode mnie i mimo to się cieszą i są szczęśliwi i jest mi głupio, że muszę być jakaś niewdzięczna, że mając tyle, ile mam – ja się tym cieszyć nie potrafię. Może zaczęłabym wtedy, kiedy bym to wszystko straciła, a potem odzyskała jakąś część.

    – To może nie będziesz czekać aż stracisz, tylko oddasz to, co masz i zobaczysz jak to jest – nic nie mieć, a potem dostać albo odzyskać coś małego?

    – Może jest to jakaś myśl... Tylko co, jeśli będę się cieszyć z tego, że mam cokolwiek? Przecież są tacy, którzy nie mają nic i się cieszą i tacy, co mają wszystko i czują to samo, co ja teraz?

    – Widzisz, to może jesteś bliższa temu, czego szukasz? Może to, co masz nie daje ci tego, co byś tak naprawdę chciała mieć? I ani dużo ani mało tego nie zmieni?

    – Wiem teraz jedynie, że patrzę na te skarby wokół mnie, za które wielu ludzi dałoby się pokroić i nie czuję nic oprócz wielkiego smutku... i wielkiego poczucia winy, że jestem niewdzięczna...

    – A jesteś?

    – Chyba nie... A może tak? Jestem wdzięczna, ale jednocześnie jakbym nie była.

    – A skąd wiesz czy jesteś czy nie?

    – No, z jednej strony wiem, że jestem, bo jest we mnie jakaś nikła radość, że to mam i że jest mi dzięki temu dobrze i wygodnie, ale z drugiej... tak mało z siebie za to daję... nie bucham tą wdzięcznością i promiennym uśmiechem, tylko jestem skwaszona i naburmuszona jakaś...

    – A kto ci mówi, że jesteś skwaszona i naburmuszona? Kto ci podpowiada te słowa, że przychodzą ci w ogóle na myśl?

    – Kiedy myślę o tym, jak się zachowuję wobec tego bogactwa, które mnie otacza, samo mi się pojawia.

    – A ja tam nie widzę, żebyś była skwaszona czy naburmuszona. Widzę smutek na twojej twarzy. Po prostu.

    – Nie uważasz, że powinnam się cieszyć?

    – Nie. Skoro nie masz czegoś, co jest dla ciebie ważniejsze od tego, co masz... Widocznie to, co masz  nie jest wystarczającym powodem do tego, żeby smutek zniknął.

    – Czyli mówisz, że nie ma w tym nic złego, że się nie cieszę, skoro mam o wiele więcej niż inni?

    – Nic a nic.

    – No, to co mi jest?

    – A musi ci coś być, skoro tak masz?

    – No, to chyba nie jest normalne?

    – Dlaczego?

    – Trudno jest mi żyć wśród tylu ludzi biedniejszych ode mnie z takim nastawieniem.

    – A co w tym jest trudnego?

    – Bo widzę w ich oczach potępienie. Że we łbie mi się przewróciło od dobrobytu.

    – Ktoś ci tak powiedział?

    – Nie musiał. Przecież widzę.

    – Skąd wiesz, że patrzą z potępieniem? Jesteś tego pewna?

    – Tak myślę – po tym, jak się wobec mnie zachowują i mi przyglądają.

    – Jesteś pewna, że to potępienie?

    – A niby co innego miałoby to być?

    – Może... współczucie?

    – Współczucie? Żartujesz chyba! Z jakiego powodu mieliby mi współczuć?

    – No, że widzą jak ci jest smutno, na przykład.

    – I co, myślisz, że ci, co mają dużo mniej, patrzą na tych, co mają dużo więcej, ze współczuciem?

    – Myślę, że to możliwe. Może mają mniej rzeczy, ale więcej tego czegoś, czego ty nie masz? Może dzięki temu rozumieją, że możesz się czuć źle, mimo wszystko, żyjąc w pozornym raju?

    – A skąd oni mieliby to mieć, czego ja nie mam?

    – Nie wiem. Może mają na to jakiś swój sposób.

    – I co to jest, co oni mają?

    – No, może właśnie to, czego szukasz...

    – Czyli co – powinnam pójść do tych biedniejszych ode mnie, co się cieszą, i zapytać ich – z czego ta radość, skoro prawie nic nie mają?

    – Mnie się pytasz, co masz robić?

    – A kogo miałabym pytać?

    – Ja nie wiem, co miałabyś zrobić. Zrób, co chcesz.

    – Ale ja właśnie nie wiem, czego chcę...

    Nie wiem, to bardzo dobry początek drogi do wiem. Teraz czujesz, że jest coś, czego chcesz, tylko jeszcze nie potrafisz tego nazwać... czyli poniekąd... już sporo wiesz. Tylko widzisz to w środku. Ma na razie jeszcze nieokreślony kształt. Ale skoro patrzysz na zewnątrz i, porównując to z tym, co czujesz, mówisz sobie to nie to, to już bardzo wiele.

    – Na razie zauważyłam, że niektórzy to mają.

    – To już całkiem sporo. Wiesz przynajmniej, że to istnieje i niektórym udało się to znaleźć. Czyli jest duża szansa, że i tobie się uda.

    – Myślisz, że wystarczy, że tego chcę?

    – To bardzo wiele. Sama przed chwilą mówiłaś, że nie wiesz, czego chcesz. A jednak wiesz. Chcesz tego, co masz wrażenie, że gdzieś jest. I wiesz, że nie chodzi o to, co już masz, ale co widzisz, że mają niektórzy, i to nawet ci, co nie mają nic. Zobacz jak zawęziłaś pole do poszukiwań.

    – A wiesz, że faktycznie coś w tym jest?

    – Co w tym jest?

    – Jeszcze chwilę temu wydawało mi się, że jestem popsuta, bo nie umiem się cieszyć tyloma pięknymi rzeczami. I nawet już się zaczęłam łapać na tym, że boję się mieć choćby jedną więcej, bo będzie jeszcze więcej tego, z czego się nie umiem cieszyć. Więc po co mam mieć, skoro nie umiem z tym być. A teraz tak jakby coś się poluzowało. Zobaczyłam jakieś drzwi. Zamknięte i bez klamki, ale są. A wcześniej nie było nic. Tylko ten smutek.

    – A może to on właśnie pokazał ci te drzwi?

    – Myślisz, że smutek mi w tym pomógł?

    – Może nie dosłownie, ale sam fakt, że nie chciałaś, żeby był. Że nie powinnaś go mieć. Nie chcąc go, niechcący się nim zajęłaś.

    – To fakt, przeszkadzał mi. Miałam ochotę wynieść się z własnej skóry i przenieść tam, gdzie go nie ma. Tylko nie wiedziałam, gdzie to jest. Zresztą, nadal nie wiem, ale mimo to czuję, że jest inaczej. Donikąd się nie wyniosłam, a jego jest jakby mniej. Co się z nim stało?

    – Dostał to, czego potrzebował i sobie poszedł. Albo właśnie zakłada płaszcz i szykuje się do wyjścia.

    – A czego potrzebował?

    – A co mu dałaś?

    – Ja? Nic.

    – Jak to – nic?

    – No nic. Siedziałam tu tylko i z tobą gadałam.

    – No, właśnie to mu dałaś.

    – To gadanie o nim?

    – Gadanie i nie gadanie. Próbowałaś się go pozbyć. I szukałaś na to sposobu. I przypadkiem zrozumiałaś, po co przyszedł i siedział tyle czasu.

    – I tylko o takie coś mu chodziło?

    Tylko takie coś?

    – No, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że to jest sposób na smutek?

    – A jaki jest sposób na smutek?

    – Nie wiem.

    – A jest jeszcze?

    – Nie, już prawie nie.

    – No więc?

    – Ale ja przecież nic nie zrobiłam...

    – Zrozumienie go, to nic?

    – No, jak tak stawiasz sprawę...

    – A co jest teraz?

    – Zdziwienie...

    – Że co?

    – Że tak po prostu znika, chociaż wydawało się, że zostanie już na zawsze, a ja umrę na niewdzięczność.

    – Żyjesz?

    – Żyję.

    – A nadal jesteś niewdzięczna?

    – Trochę tak.

    – A dlaczego? Nie masz za co komu dziękować?

    – Tu jest właśnie jakiś zonk, bo jestem w sensie, że podziękowałam tym, co mnie obdarowali, wiele razy. Nawet więcej niż wydawałoby się to konieczne, a mimo to nadal się czuję niewdzięczna. Przez ten brak radości jakby. Samo dziękuję nie wystarczy. Musi być radość, bo jak nie ma, to prawie jakbym im mówiła, że ich prezenty są nietrafione i robię im przykrość.

    – A nie cieszyłaś się z tych rzeczy?

    – Cieszyłam, ale nie cieszę się cały czas.

    – Wiesz, z rzeczy nie da się cieszyć wiecznie. Przychodzi przesyt i radość mija. Nawet jak jesz najwspanialszą rzecz pod słońcem, w pierwszej chwili masz efekt nieba w gębie, ale po jakimś czasie zaczynasz mieć dość i nawet przestaje ci smakować. To normalne.

    – To skąd we mnie ta potrzeba nieustającej radości z tego, co dostałam? A raczej frustracja z racji jej braku?

    – A bo ja wiem? Może ktoś cię do tego przyzwyczaił? Może robił ci jakieś uwagi, że powinnaś się cieszyć, a skoro się nie cieszysz, to znaczy, że jesteś niewdzięczna? Źle zrozumiał ideę wdzięczności, a ty w to uwierzyłaś i teraz się męczysz. Niewykluczone, że nazywasz niewdzięcznością coś, co nią wcale nie jest. To po prostu stan nasycenia. A reszta, to nadbudowa.

    – Jaka nadbudowa?

    – Wiesz, może ktoś ci coś kiedyś dał, ucieszyłaś się, nasyciłaś się, i jeśli na przykład byłaś dzieckiem – rzuciłaś coś w kąt, a on ci coś z wyrzutem na ten temat powiedział, bo miał potrzebę wziąć od ciebie więcej niż mu dałaś. Ciągnąć dłużej niż to wszystko trwało. A ty to kupiłaś. Uwierzyłaś, że jest coś niehalo w tym, że po jakimś czasie rzecz cię już nie cieszy tak samo jak w chwili nowości. A to jest zupełnie naturalna rzecz. Nie ma w tym nic złego. Więc może dasz sobie spokój z ta niewdzięcznością? Masz, co masz, podziekowałaś, używasz i nikomu nic do tego czy masz banana na twarzy non–stop czy nie. Nikt go od ciebie nie wymaga. Zajrzyj, no, pod maskę. To raczej ty tego od siebie wymagasz.

    – Mówisz?

    – Mówię.

    – Hmmm... to się nawet trzyma kupy. Jeśli bym przyjęła, tak jak mówisz, że wdzięczność, to nie wieczny banan... to ja tę wdzięczność mam gdzieś w głębi siebie. Wiem, co komu zawdzięczam i raczej nie mam z tym problemu. Miałam raczej dotychczas problem z tym niecieszeniem się. Ale może faktycznie coś tu nie grało. Może ta radość, to nie obowiązek, a ja z niej go na siłę zrobiłam. I skoro na pstryknięcie palcami nie potrafię się cieszyć albo ta radość jest tylko czasowa, a potem mija, daję sobie kuksańca i rozkazuję sobie się nadal cieszyć, bo jak nie... to... ty podła niewdzięcznico...

    – Niewykluczone, że chciałaś zadowolić dawcę albo dawców, tylko że poszłaś z tym za daleko.

    – Yhy... to może być to... jakoś mi się lepiej zrobiło.

    – Tak? Nie jesteś już podłą niewdzięcznicą?

    – Powoli już mniej. Teraz jestem tylko brakiem wiecznego banana, a z tym mi jest jakoś lżej. Dopuściłam do siebie opcję, że może nie jestem nienormalna, kiedy go nie mam dwadzieścia cztery na siedem. Fajnie, że mam te wszystkie rzeczy. Może nawet teraz znowu zaczynają mnie bardziej cieszyć... kiedy nie muszę się nimi cieszyć.

    Kocham, ale nie pożądam

    ––––––––

    – Czy można kogoś kochać miłością romantyczną i nie pożądać jego ciała?

    – Ty tak masz?

    – Tak.

    – To widać można.

    – Ale może ja siebie okłamuję, że go kocham. Gdybym go kochała, pożądałabym go całego, a nie wszystko oprócz jego ciała.

    – Ale przecież lubisz się do niego przytulać czy nawet całować w policzek?

    To tak.

    – A to przecież też ciało.

    – No, fakt.

    – Więc może chodzi ci konkretnie o bardzo intymną część fizyczności, nie o ciało w ogóle.

    – Tak, masz rację. Po prostu nie mam kompletnie ochoty na te sprawy.

    – I myślisz, że to coś złego?

    – Trochę tak.

    – A co złego miałoby w tym być?

    – Że go nie kocham. Bo stawiam warunki. Nie, że na głos, ale prawie jak bym mu mówiła: jeśli mnie chcesz, to tylko tak.

    – A skąd wiesz, że stawianie warunków, to niekochanie?

    – Bo słyszałam, że miłość nie stawia warunków, więc skoro ja stawiam, to widocznie nie kocham.

    – A może stawiasz, bo kochasz? Mówisz jak jest. Bo inaczej byś robiła coś, czego nie chcesz? Ze strachu? Czy to by była miłość? Stawiasz warunki i dajesz mu wybór. Chciałabyś od niego coś dostać wiedząc, że daje ci to ze strachu, żebyś nie odeszła? Mimo że nie chce?

    – Boże, broń! Kijem bym tego nie tknęła.

    – No, widzisz. A ty cały czas myślisz o tym, że powinnaś dać mu coś, czego nie chcesz, bo jak tego nie zrobisz – odejdzie.

    – Tak...

    – Chcesz go kochać, karmiąc go kawałkiem swojej wątroby...

    – Na to by wychodziło.

    – Kiedy jesteś z nim i myślisz obsesyjnie o tym, że odejdzie, bo go odrzucasz, gdy nie chcesz intymności, to prawie jakbyś myślała w tym czasie o kimś innym...

    – No tak. Właściwie tak... To straszne! Faktycznie!

    – Chcesz dobrze, a niechcący wychodzi na opak.

    – Masz rację. Kurczę, nie myślałam o tym w ten sposób.

    – Nie tylko mu nie dajesz tego, czego teraz nie możesz, ale nawet tego, co możesz i chcesz, bo cię tam nie ma myślą.

    – Tak, to przerażające... Siedzę jak przykuta tylko do tej jednej myśli... czego nie daję i że poczuje się przez to niekochany... i sobie pójdzie do innej, która mu to da.

    – No właśnie.

    – To faktycznie jakiś cyrk jest. Jestem tylko ja i moje przerażenie. Nie wiem, co się wtedy z nim dzieje. Ani ze mną.

    – Ty? Jesteś tam ty?

    – Właściwie, to może i mnie tam nawet nie ma... Tylko ta myśl i przerażenie... To nie ja...

    – A czemu pytałaś czy można kochać i nie pożądać czyjegoś ciała? Po co ci to było wiedzieć?

    – Może potrzebowałam rozgrzeszenia. Jakiegoś potwierdzenia, że robię dobrze.

    – A myślisz, że gdybyś czuła, że robisz dobrze, to potrzebowałabys pytać?

    – Chcesz powiedzieć, że robię źle?

    – Nie, chcę tylko, żebyś nie polegała na moich słowach. Co z tego, że ci powiem dobrze, jeśli w głębi duszy wierzysz, że to źle?

    – A to źle?

    – Czekasz aż ja ci powiem, co masz myśleć? Tylko czy wtedy nie zostaniesz i tak ze swoją niepewnością?

    – Wiesz, bo ja się chyba ciągle boję, że on odejdzie jak nie będzie się czuł kochany.

    – Może tak być, ale czy masz na to jakiś wpływ? Czy możesz go zatrzymać gwałtem na sobie jeśli naprawdę będzie chciał odejść?

    – Chyba nie.

    – Czego byś chciała?

    – Chyba, żeby mu się podobało tak jak jest. I żeby chciał na mnie poczekać, a nie przeskoczył na inny kwiatek tylko dlatego, że ten jest jeszcze niedojrzały i nie ma tak słodkiego nektaru jak inne. Chciałabym, żeby zależało mu na tym i tylko na tym kwiatku...

    – A czemu by miał chcieć akurat tego kwiatka?

    – A bo ja wiem? Bo tylko ten grzeje jego serce swoim widokiem? A inne, mimo że są piękne, nie ruszają go wcale?

    – Dobrze kombinujesz. Myślisz, że chciałby, żeby wyrywał sobie dla niego swoje płatki? Jeśli faktycznie kocha?

    – Nie, myślę, że by poczekał...

    – A gdyby nie chciał czekać? Chciałabyś takiego?

    – Nie...

    – To czego się martwisz, że go stracisz? Jeśli taki jest – już go straciłaś, a właściwie – nigdy nie miałaś. Nie potrzebuje od ciebie odchodzić, żeby z tobą nie być. A jeśli jest tym, który chce od ciebie tylko tego, co sama chcesz mu dać – już go masz. Zresztą – kogoś, kto cię kocha, nigdy nie tracisz. Jedyne, co tracisz, to siebie, kiedy myślisz, że miłość da się czymkolwiek kupić. Miłość jest za darmo.

    – Za darmo?

    – Całkowicie.

    – Jak to? To nie trzeba się o nic starać, żeby ją mieć?

    – Nie.

    – To czemu ludzie przestają kochać?

    – Nie przestają. Nie kochają od początku.

    – Ale przecież... na początku wydaje się, że to miłość. Motyle w brzuchu...

    – Dobrze powiedziałaś – wydaje się. Ale miłość, jeśli jest, nie kończy się od tego, że on czy ona nie da ci tego, czego chcesz. To nie ta liga. Jeśli coś się od tego kończy, to mylisz to z zauroczeniem. A to nie miłość.

    – Chcesz mnie pocieszyć, że mogę kochać i nie pożądać, a on mimo to nie odejdzie?

    – Nie chcę cię pocieszać. Sama się pocieszysz, kiedy zrozumiesz. Nie odejdzie jeśli kocha. Jeśli kocha – chce dawać, a nie brać.

    – To co mi radzisz?

    – Nic. Wiesz, że nie lubię radzić.

    – Wiem, ale miałam nadzieję, że zapomniałeś... Więc znowu mam sama zdecydować...

    – Nie sama. Wiesz przecież, że jestem...

    – Wiem.

    – Powiem ci tylko: nie spiesz się. Nie musisz. Cokolwiek robisz, rób to tylko z miłości, a nie... dla miłości.

    – Tylko co mam zrobić z tym strachem, że jednak okaże się, że on nie kocha?

    – Ty nie tego się boisz przecież.

    – A czego?

    – Tego, że to twoja wina, że nie potrafiłaś go zatrzymać...

    Zazdrość – potwór o zielonych oczach

    ––––––––

    – Jezu, ale ja jestem głupia!

    – Czemu tak mówisz?

    – Bo zachowuję się jak idiotka!

    – Co znowu?

    – No, bo nic się nie dzieje, a ja jestem zazdrosna jak jakaś szczeniara!

    – Widocznie jednak coś się dzieje – inaczej byś nie była.

    – Mówisz tak, żeby mnie pocieszyć.

    – Wcale nie. Po prostu – gdyby nie było do czegoś powodu, to by to nie istniało.

    – Ale przecież nie ma! To jakaś bzdura!

    – A o co jesteś zazdrosna!

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1